Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 036.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Musi być stary? — pytała ciągle Anusia.
— O! pewnie, blizko dziesiątkiem lat odemnie starszy, a i ja nie młody. — Westchnął.
— A czemużbyśmy się nie dowiedzieli o niego — podszepnęło dziewczę — ot, on by tam mógł kiedy nam co oznajmić o podczaszycu, a tak nigdy nic o nim wiedzieć nie będziemy. On by może popilnował z daleka i w złym razie poratował.
Stary się uśmiechnął.
— Nie nam to, rzekł, takich panów pilnować i ratować, a co my im pomódz możemy? czy to tam jeszcze źle? musi hulać po Warszawie całą gębą. Labuś mu pewnie myśli nie przykróci, bo i to cymes. Żeby tylko jak dziad nieboszczyk fortuny z wiatrem nie puścił, bo coś go się grosz nie trzyma.
— A! to miasto — dodała Anna — w którym i miliony stracić łatwo.
— Oj! oj! — rzekł stary — albo ich nie tracą byle ochota, karty kartami, hulka hulką, a też piękne panie mało grosza wyprowadzą?
Anusię zimno przejęło.
— Przyznam ci się ojcze, że się o niego śmiertelnie obawiam.
— Ja się już bać przestałem — rzekł stary — bom pewny jak że żyję, że go już nie zobaczym, tak jak kamień w studnię, szukajże go na dnie.
Stary westchnął, pomilczał, głowę spuścił na piersi i powoli usypiać zaczął, Anusi gorące łzy puściły się z oczów, wstała i rzuciła się szlochając na kolana przed obrazem.
— O mój Boże — zawołała składając ręce z zapałem — nie daj mu ginąć w skalaniu i grzechu, uratuj