Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 172.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na przemiany Michała, który przypomniał sobie dane babce słowa, że się codziennie choć krótko modlić będzie.
Niestety! od wyjazdu z Głuszy ani pomyślał o pacierzu, a teraz tłumacząc się sam przed sobą, szydził z uczynionej staruszce obietnicy. Jednakże na dnie serca wpojona za młodu odzywała się pobożność, tęskniła do niej dusza, i szatan ów z obrazu przychodził na myśl mimowolnie, a dreszcz przelatywał po skórze.
— To było czyste tylko przywidzenie — rzekł wreszcie do siebie Michał — gra jakaś wzburzonej winem imaginacji — hallucynacja, jak mówi Poinsot, nic więcej, wszakże nie jestem dzieckiem bym w głupstwa takie miał wierzyć.
Ale na przekór rozumowaniu, przed oczyma podczaszyca wciąż się zwijał z uśmiechem swoim szatańskim ten potwór, którego z głowy, z oczu, z pamięci pozbyć się nie mógł.
W takich męczących marzeniach, dusząc się i niespokojnie drzemiąc, usnął w ostatku Michał gorączkowym snem znużenia.
Zbudził się na skrzypienie drzwi i ujrzał przed sobą matkę, w stroju podróżnym, jakby była na wsiadaniu.
— Co to jest? czy już tak późno? — zawołał schwytując się — wszakżem się ledwie trochę zdrzemnął.
Podczaszyna podniosła do góry swój zegareczek wskazujący pierwszą z południa i spokojnie usiadła przy nim na krześle.
— Trochem się była zaturbowała o ciebie, odezwała się po chwili — ale chwała Bogu nic ci się przecie nie stało.