Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cerce z uśmiechem i patrząc w jej oczy wychylił duszkiem ogromną szklanicę.
— A teraz, nie chciałbyś sprobować szczęścia, szepnął podchodząc stary urwis; mówią że ono zawsze nowicjuszom służy — zagraj! ja z tobą do spółki — chcesz?
— Nie mam prawie grosza przy sobie, odpowiedział Michał po cichu — kilkanaście dukatów ledwie, wstyd mi to postawić — i grać doprawdy nie umiem.
— Wszystko to nie przeszkody — odpowiedział nowy przyjaciel — wiele chcesz pieniędzy?
Michał zmięszał się, przywykł był grosz szanować; przychodziły mu na myśl nauki babki, ale próżność wołała żeby się nie dać zaćmić i nie pokazywać bojaźliwym młokosem.
— Parę-set dukatów, rzekł od niechcenia.
— Na, masz, wsuwając mu zręcznie w rękę parę ruloników, odpowiedział pan jenerał — a te drugie dwa to moja spółka, graj a graj śmiało — Frascatella przy tobie, musisz wygrać.
Drżącą trochę ręką ale z pańską miną, podczaszyc podsunął od razu cały rulon na kartę nie patrząc którą, a gdy bankier ciągnąć począł, on się odwrócił instynktownie ku pięknej włoszce, żeby niedać poznać, że go wygrana obchodzi. Ruch to był wybornie pomyślany, ale trochę zdradzał zbytnią pamięć na siebie, bo w tak młodym człowieku nie był naturalnym.
Pociągniono go za rękaw.
— Wygrałeś pan, rzekł żółty bankier — co dalej? trzyma pan dalej?
— Trzymam dalej! obojętnie rzucił słowo Ordyński, nie dobrze nawet rozumiejąc co znaczyło.
Frascatella z wyraźną litością i niepokojem spoglą-