Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 192.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

parł Wiktor — nie tak latami, jak doświadczeniami wszelkiego rodzaju, które się w nich skupiły. Widzem tym już jestem od dość dawna i nie życzę sobie powracać na scenę.
Spojrzeniem zdawał się pytać Wiktor: A pani?
Liza spuściła oczy i nie dała odpowiedzi.
Wśród téj rozmowy, trochę zapoważnéj dla Ferdynanda, młodzieniec, czując iż lepiéj się było nie mieszać do niéj, czynnie się zajmował gospodarowaniem koło stołu. Rozporządzał służbą, dawał rozkazy, wysyłał ludzi, udając że mu na nic więcéj nie stawało czasu.
Parę razy zwróciła się ku niemu siostra; odpowiadał jéj półsłowami i wracał do tego krzątania się, trochę nienaturalnego, za które jednak i ona i pan Wiktor wdzięczni mu być musieli.
Gospodyni, nie dając tego poznać po sobie, rzucanemi od niechcenia pytaniami starała się z gościa cóś o jego przeszłości wyciągnąć.
Zaczęła kilka razy mówić o różnych kraju prowincyach, wspomniała o Wołyniu i z trwogą nową a niesmakiem przekonała się, że człowiek ten, którego ona nie znała wcale, stosunki niegdyś ją otaczające, osoby najbliższe jéj znał bardzo dobrze. Nic mu tam obcém nie było... mówił o ludziach, miejscach, o wypadkach przeszłości, jak gdyby niegdyś był ich blizkim.
Na wzmiankę o nieboszczyku mężu pani Lizy, którą nieostrożne pytanie wywołało, rumieniec oblał ją; zamilkła, okazując tak wyraźnie pomie-