Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 185.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i do przyjęcia gotową, siedziała nawet w salce; ale dzwonek posłyszawszy, zlękła się sama nie wiedziała czego i zbiegła do swojego pokoju, Tu, przed zwierciadłem stanąwszy, postrzegła, że na rzęsach jéj szkliły się dwie łzy — łzy których zjawienia się nie czuła! Otarła je coprędzéj, ale smutku i trwogi odpędzić nie mogła. Wstydziła się sama siebie, tak była wzburzoną.
Wszystko, co się z nią od tych kilku dni działo, prawie mimo jéj woli, dręczyło ją tém właśnie, że nawykła despotycznie panować nad sobą; teraz czuła się niewolnicą wrażeń, popędów, które brały nad wolą i rozumem górę.
Nie umiała ani się pokonać, ani sobie stanu tego wytłumaczyć.
Zabawiwszy chwilę w swoim pokoju i przejrzawszy się w zwierciedle, powolnym krokiem, drżąca, poszła do gościa swojego. Na dzień ten umyślnie ubrała się nadzwyczaj skromnie. Miała na sobie lekką suknię czarną, bez żadnych ozdób i niczego, coby jéj żałobę odżywić mogło. Prosty, biały kołniérzyk i rękawki czyniły ją podobną do starego portretu flamandzkiego Rembrandta; ale w stroju tym była tak cudnie piękną, tak odmłodzoną, tak jaśniejącą, iż sama, w zwierciadło spojrzawszy, zarumieniła się, jakby się pochwyciła na bezwiednéj kokieteryi. Ach! wiedziała o tém, że jéj w téj skromnéj sukni czarnéj najpiękniéj jéj było. Spadała w szérokich, bogatych