Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 180.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ła. Zmarszczyła siwe brwi gęste. Nierychło się mogła zebrać na słowa; badała duszę własną. Zwolna zaczęła potrząsać głową; widać było niepewność i walkę; wostatku rękę odjęła od twarzy i zawołała krzykliwie:
No! no! Grazie tante! (Nie! nie! Bardzo dziękuję). Jednego życia dosyć. Basta!
Wiktor się uśmiéchnął.
— Otóż wiész już — odezwał się — nad czém ja dumałem, stojąc tak długo; nad tém, że życia skończonego drugi raz rozpoczynać niewarto, kiedy się wié że, bądźcobądź, ono się łzami skończyć musi.
Anunziata ciekawie popatrzyła na mówiącego, postała jeszcze chwilę nad nim, spoglądając z politowaniem, i powlokła się nazad, niby pyły zmiatając po drodze.
Do drzwi dzwoniono właśnie, a na progu ukazał się pełen życia, wesoły, rozpromieniony pan Ferdynand. Ten był jeszcze w owym okresie młodości, w którym przy jego temperamencie ciężaru życia wcale się nie czuje. Uśmiécha się wszystko, a jedna pogardliwie odpychająca Pepita łatwo nazajutrz inną uśmiéchającą się twarzyczką zastąpioną być może.
Ferdynand wchodził z piosenką na ustach, pozdrawiając uprzejmie staruszkę, która pięknéj jego młodości rada była i witała go wesoło.
Był on jednym z tych ludzi, nawykłych spijać z życia śmietankę, broniących się mężnie wszyst-