Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 131.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wiktor, śmiejąc się dobrodusznie, zwrócił się ku niemu. Poeta uważał za właściwe potwierdzić prawdy wyrzeczone przez kolegę i zapewnił młodzieńca, że o takich Pepitach, choć na dni powszednie chodzą w starych trzewikach, ani nawet myśléć było można.
— Jeśli jéj pan wyznasz, że mu się podobała — dodał — odpowié ażeby ś się z nią żenił, i to jeżeli się jéj podobasz.
Pan Ferdynand zmilcza ł, nadąsany trochę.
— A dlaczegóż P opita — odparł, zwracając się do Wiktora — nie obraża się tém, że pan tu, jeżeli się nie mylę, przychodzisz codzień, pewno nie dla kuchni, która jest okropną, ale dla oczów jéj, które są cudowne?
— Bo ja jestem przyjacielem domu, starym znajomym, który jéj nigdy żadnego dwuznacznego nie powiedział słowa.
Fernando rozśmiał się kwaśno.
— No — zawołał — to w Rzymie niéma co robić i bardzo się cieszę, że siostra moja, któréj ja jestem nieodstępnym towarzyszem, dłużéj tu bawić nie myśli.
— Jakto? jakto? — przerwał Wiktor żywo bardzo — państwo myślicie Rzym opuścić, gdyście zaledwie cząsteczkę jego widzieli? Ale to się nie godzi!
— Niech mnie Bóg broni — rzekł pan Ferdynand, puszczając dym cygara z melancholicznym jakimś wyrazem — abym ja siostrę moję, najpo-