Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wóz, ale pójdziemy pieszo. Rzym nocą może cię natchnie i ja cóś pięknego posłyszę.
Pan Emil wstał z twarzą rozjaśnioną, okazując nietylko gotowość towarzyszenia, ale wielką skwapliwość. Księżna podeszła żywo ku gospodyni.
— Zabiéram księżnie naszego poetę, któregom sobie uprosiła za towarzysza, aby mi droga do domu przez puste ulice nie tak się smutną wydała. Poczciwy, dobry wieszcz nasz ofiaruje się chwilkę ponudzić ze mną.
— Proszę go tylko nie bałamucić! — żartobliwie odezwała się gospodyni.
— A! — odparła Ahaswera — gorzéj być może. Lękam się, aby on mnie nie zbałamucił. Jestem wielką jego admiratorką.
Emil tak dobrze rozumiał swe obowiązki, iż tymczasem poszedł z rzadką, prawie niepraktykowaną u wieszczów pokorą, przynieść księżnie szal jéj, chustkę i kapelusz.
Ahaswerę wprawiło to w humor jaknajlepszy.
— Któż wié? — myślała w duchu. — Człowiek ten, wistocie niepospolity, może się dorobić nieśmiertelności, a wszystkie przyjaciółki nieśmiertelnych idą za nimi do świątyni sławy. W ten sposób i jabym się dostała tam. To cóś warto!
Wszyscy goście pozostali, uważając pożegnanie Ahaswery za znak do odejścia, ruszyli się i Wiktor także. Księżna, która nie zatrzymywała nikogo, w chwili gdy się miał żegnać, rzekła do artysty półgłosem: