Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 114.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Powinni tłumaczyć — zawołał dumnie. — Zniżać się do trawestowania swych myśli nie godzi. Wprawdzie u nas dziś słuchaczów niéma; jednym brzmi jak ostatnie poezyi słowo pieśń Adama, drugim migoczą brylanty Juliusza, innym proroczy głos Zygmunta wszystko zagłusza; a choćbym ja ich trzech zlał na bronz koryncki mojego posągu — dziś pozostałbym niezrozumianym, bo im serce drga do innych, przebrzmiałych dźwięków.
Księżna oka z niego nie spuszczała. Emil Marya czuł się tém odżywiony i coraz śmielszy. Ręką odrzucał włosy, czoło podniósł ku górze i wywracał oczy.
— Bardzobym była ciekawą — odezwała się księżna — tego wielkiego dzieła, nad którém pan pracujesz dla potomności. Jestem pewna, że to będzie wielkie i piękne, nieśmiertelne dzieło. Nigdzie większego pan współczucia, szczérszego uwielbienia nie znajdziesz, jak u mnie.. Chcę korzystać z tych dni, które jeszcze w Rzymie przepędzę. A więc proszę bardzo mój dom za swój uważać.
To mówiąc, znacząco ścisnęła go za rękę. Była to zawsze rączka niewiescia, choć niemłodéj, ale wielkiéj pani. Poeta uczuł, że mu dawno dymisyonowane serce w piersiach zadrgało.
— Wiész co, kochany poeto — dodała żwawo, wstając i poprawując sukienkę — na początek ściślejszego między nami stosunku, dziś idziemy razem. Odprowadzisz mnie do domu. Mam po-