Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom I 034.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swój kij, który po namyśle zdecydował się porzucić w przedpokoju, wziął za ogromny kapelusz opylony i, jak stał, niewiele się o strój swój troszcząc, ruszył z panem Ferdynandem. Z nich dwóch, z pewnością drugi był daleko mocniéj zakłopotany.
W salonie z ciekawością oczekiwano na zapowiedzianą figurę ekscentryczną, o któréj gospodyni rozpowiadała pocichu, co posłyszała od brata. Najmniéj może zajęcia okazywał siwowłosy, który nie lubił się bawić tém, co wistocie robiło wrażenie smutne. Kobiéty zato oczy miały zawczasu na drzwi zwrócone.
Pan Wiktor wchodził zwolna, poważnie, pewien siebie. Nie można się było dziwić panu Ferdynandowi, że go wziął znowu za artystę, miał bowiem w całéj swéj postaci cóś, co przypominała żywo konwencyonalny typ artysty-Cygana, do któregośmy z francuzkich ilustracyj nawykli.
Z pod téj powłoki jednak, jak gdyby sztucznie i umyślnie przywdzianéj, zdawało się przeglądać cóś, co się w nim domyślać kazało człowieka wyższego towarzystwa, który dobrowolnie zdziczał.
Twarz jego, któréj włosy rozrzucone, broda i wąsy długie, zaniedbane nadawały fantastyczne znamię, była jeszcze piękną, choć mocno już życiem zniszczoną. Szlachetne, delikatne rysy jéj okrywała skóra zżółkła, jakby wyschła, gdzieniegdzie poprzecinana zawczesnemi zmarszczkami. Malarz mógłby był z niego zrobić łatwo ja-