Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 183.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dwa lata upłynęły i była znowu wiosna, lecz inna wcale, bo pod niebem nie włoskiém, bo w kraju, w którym zima bywa jak u nas długą i ostrą, a po tym śnie szybko, nagle, w oczach prawie, wszystko się rozwija i życie wraca, jak wstrzymany potok, z podwójną siłą. Drzewa stały już w swym majowym stroju, łąki w szmaragdowych kobiercach, niebo śmiało się bladym lazurem łagodnym, a w rzékach odbijało się jakimś tonem, który żenił powietrze z ziemią.
Niedaleko od brzegu Elby, na wzgórzu, stała willa, otoczona rodzajem parku, staremi drzewami ocienionego. Prawie pod jéj kwiatowy ogródek, zasadzony przed gankiem i werendą, podchodziły wody rzéki, od których wylewu gruby mur bronił. Po za willą i parkiem jéj stromo, wysoko wznosiły się piaskowe ściany żółte tego, co to zowią Szwajcaryą saską, u góry sosnowym i świerkowym lasem porosłe. Potok jakiś przed laty wyrwał w skalistéj ścianie drogę, przerznął ją, wyżłobił, porozbijał głazy, podmył ich podstawy i wyżłobił wąwóz, który poza parkiem uciekał gdzieś w góry i lasy, a stérczące nad nim boki kamienne, rozsypujące się w proch, miały już czas porosnąć gęsto w drzewa i krzewy. Oko, sięgając w głąb, gubiło się w gąszczy zielonéj, poprzerzynanéj słupami drzew, a gdzieniegdzie malowniczo popstrzonej nagiemi głazami. W łożysku starego potoku płynął teraz strumień cichy, po burzy i dészczu tylko wzbiérający, a porozrzu-