Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 182.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cy. Żegnał się zemną jakby na długo, nie macie więc żadnego powodu do opuszczania Rzymu.
Na tę rozmowę nadeszła blada i smutna p. Liza, posłyszawszy głos hrabiego.
Powtórzył jéj wesoło, że hr. Filip sam pomiarkował, iż zwyciężonemu nie pozostało nic jak plac opuścić.
— Niéma go! — dodał — nie widzę więc powodu do opuszczania Rzymu.
Zpoczątku pani Liza przyjęła wiadomość tę twarzą rozweseloną, lecz po krótkim namyśle głową potrząsnęła.
— Odjazd ten nagły — rzekła — jest mi podejrzany. Nie wierzę w taką pokorę i poddanie się, to może być tylko jakaś zasadzka. Nie ufam mu.
— Miałabyś pani słuszność — odparł August — gdyby pozostawała mu jaka droga inna nad wycofanie się, po wszystkich popełnionych niedorzecznościach; ale cóż miał począć?
— Nie wiem — rzekła Liza — czuję tylko, że spokojną być nie powinnam i nie mogę. Posądzam go że się domyślał, iż ja mu ujdę i ustąpię; wolał więc może sam pozornie zniknąć, niż szukać mnie i moich po świecie. Panu Wiktorowi, równie jak mnie i Ferdynandowi, bezpieczniéj gdzieś innego szukać kątka...
— A nam osiéroconym... — westchnął August.
Liza wyciągnęła mu rękę.

— O! my się gdzieś znajdziemy! — szepnęła.