Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 146.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdy Liza zdziwiona na nią spojrzała, dodała cicho:
— Filip był u mnie.
Siadły tak, trzymając się za ręce, w milczeniu długiém, ze łzami w oczach. Księżna zwlekała, nie czując w sobie siły do zadania tego ciosu przyjaciółce... Wkońcu jednak, po długiém wahaniu się, musiała rozpocząć.
Liza słuchała z twarzą bladą, spokojna, z ustami zaciśniętemi, ale historya ta wcale jéj tak nie dotknęła, jak się spodziéwać było można.
— Szlachetny, zacny człowiek! — zawołała — Nie jego winą jest urodzenie. Gdybym mogła go więcéj kochać, od téj godziny pokochałabym go mocniéj jeszcze.
Otarła łzy.
— To nie zmieni wcale stosunków naszych; będę mu wierną przyjaciółką do śmierci. Jednę tylko mam drogę, aby Filip nie posunął się do jakiego gwałtownego kroku. Człowiek ten do wszystkiego jest zdolny...
Wieczora tego obie przyjaciółki nie przyjmowały. Wiktor, niewiedzący o niczém, nie chciał być po wielkiém szczęściu natrętnym. Napisał słów kilka do Lizy, a sam zamknął się w domu. Chciał się upoić tém, co go spotkało.
Hrabia Filip, wybiegłszy od księżny, tak był jeszcze rozogniony, iż uspokoić się i na chwilę być bezczynnym nie umiał. Wpadł do hr. Augusta, wybuchnął i opowiedział mu wszystko. Słu-