Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 134.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

drżącym głosem, przyklękając przed nią. — Nie żądam więcéj.
— Zaślubmy sobie dusze — zawołała Liza — po niebiańsku. Niech nas nic nie rozdzieli; ale nie pragnijmy tego, co szczęście nasze może pokalać.
Spojrzała na Wiktora, który stał rozjaśniony i szczęśliwy.
— Tyś panią, królową, mistrzynią! Niech się stanie wola twoja!
Przycisnął rękę jéj do piersi... Zamilkli... Oboje byli tak poruszeni, iż długa chwila upłynęła, nim znowu cichym szeptem rozpoczęła się rozmowa. Wiktor usiadł przy niéj, ujął jéj rękę i pozostali tak, zapominając się, nie licząc godzin, nie wiedząc o Bożym świecie.
Nierychło porwała się z siedzenia Liza i szybko osłaniać zaczęła do wyjścia. Strach ją ogarniał znowu. Wiktor chciał ją przeprowadzić, lecz nie pozwoliła na to. Zgodziła się tylko, by Anunziata wyszła z nią aż do bramy, prowadzącéj na ulicę.
Staruszka znalazła się jakby przypadkiem u progu, szczęśliwa że Wiktor żadnych jéj nie czynił wymówek.
Znikło mu z oczu to niebiańskie zjawisko, które tu z sobą tyle szczęścia przyniosło, taką woń rajską pozostawiło po sobie. Wiktor upadł na krzesło, jak przygnieciony nadmiarem tego ubłogosławienia, które go ogarniało i nowego zeń czyniło człowieka. Czuł się upokorzony, przestra-