Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 133.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! nie!
— Mów pan, co myślisz — nakazująco wtrąciła Liza — inaczéj musiałabym go posądzić, iż myślisz cóś złego. Znamy się już teraz tak dobrze, iż sobie wszystko powiedziéć możemy...
— Ale są rzeczy, których usta wypowiadać nie powinny, aby ich słowo nie ostudziło — odparł Wiktor. — Właśnie w téj chwili, gdy pani tu jesteś, nie godzi się....
Zamilkł.
— Owszem — rzekła spokojnie Liza — moje przyjście tu powinno panu dać odwagę. Widzisz że mu ufam.
Ścisnęła go za rękę.
— Mów pan!
— Domyśl się pani.
Liza pomilczała chwilę.
— Wiem — rzekła — i pan wiedziéć o tém powinieneś, czego ja nie potrzebuję mówić.
I jeszcze raz dłoń jéj się wysunęła ku niemu. Schylił się i do ust ją przycisnął z poszanowaniem.
— Nie mówiąc, powiedzieliśmy sobie wszystko — dodała Liza. — Pan... nie, już nie pan, ale ty wiedziéć powinieneś, że są chore dusze, które tak bolały wiele, iż nawet szczęścia się boją. Całe nasze szczęście, cała przyszłość nasza, to taka jak dziś rozmowa, takie jak dziś ciche uczucie, takie serdeczne braterstwo. Nieprawdaż?
— Bądź mi Beatryczą! — rzekł Wiktor pocichu