Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 118.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na, z rozburzonemi myślami, które czekały tylko na nowe spotkanie, aby się ulubionemu mentorowi wyjawić.
Wiktor téż przychodził do domu najczęściéj więcéj złamany i rozgorączkowany, niż szczęśliwy. Brakło mu potém tego bratniego dźwięku głosu i myśli; czuł się u siebie, jak na pustyni.
Byłaż to miłość? spytacie. Nic nie może się słuszniéj tém imieniem nazywać, nad to uczucie jakie ich łączyło; ale była to miłość — nazwijmy ją pospolitych ludzi językiem — dziwaczna. W piérwszych jéj chwilach poruszyły się razem i zmysły i dusze; potém zwolna, jak morze rozkołysane, które się układa do spokoju, uczucie pierwotne wypogodziło się, otrząsło z ziemskich instynktów, oczyściło, podniosło i paliło się jasnym płomieniem, którego nic pokonać nie mogło.
Niekiedy wracały wstrząśnienia, objawiały się niepokój i trwoga; lecz wprędce następowało ukojenie, jak gdyby miłość ta była skrzydlatą istotą, kołującą w niebiosach, a nakrótko tylko przypadającą ku ziemi.
Liza, po piérwszych chwilach walki z sobą, po obawach, aby okazane mimo jéj woli uczucie nie uczyniło Wiktora zbyt śmiałym, napastliwym, przekonawszy się że będzie jéj posłusznym i że nie ma się czego obawiać, z ufnością nieograniczoną z nim się obchodziła.
Nie mówili nigdy o téj miłości, bo zanadto dobrze wiedzieli, że jest wzajemną i wielką; lecz