Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 115.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skać téj łaski, jaką po kilku miesiącach znajomości zdobyć potrafił człowiek bez nazwiska, istota zagadkowa!
Czuł że ta rozmowa cicha we dwoje była przeznaczoną dla niego. Pobladł z gniewu. Zakipiało w nim złością i zazdrością niepoczciwą; potém półuśmiéch szyderski prześlizgnął się po jego ustach. Ktoby się był wpatrzył w niego, wyczytałby prawie w jego twarzy i groźbę i pewność tryumfu.
Księżna, która spostrzegła ten wyraz na twarzy Filipa, przemówiła do niego, aby go od widoku drażniącego oderwać. Tymczasem przechadzka po salonie się przeciągała.
Niekiedy urywek z rozmowy, kilka słów jakichś oderwanych dobiegały do uszów słuchaczy... Mówiono zawsze niby o sztuce, ale ze sztuką tyle uczuć i myśli różnych jest w związku i, mówiąc o niéj, tak wiele powiedziéć można...
Gdy dosyć późno potém hr. August wyszedł razem z Filipem, który znowu się w tym samym hotelu umieścił, piérwszém słowem, gdy się znaleźli za bramą, był wykrzyknik hrabiego:
— Widzę że czasu méj niebytności nie stracono!
— Jakto? — spytał August.
— Pani Liza zdobyła sobie awanturnika i zawróciła mu głowę — rzekł Filip. — Wcale się z tém nie kryje.
— Jest panią swéj woli i nie widzę powodu,