Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chore dusze tom II 025.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

warło szczególny, a szczęśliwy skutek. Przynieśliście z niéj jakby zaczerpnięte życie nowe.
Wiktor obejrzał się na niego z pewnym rodzajem politowania.
— Tak — odparł — są istoty jak ja dziwacznie stworzone, które tam czerpią życie, gdzie inni śmierć znajdują. Ja, jak bawoły, co w maremach żyją, malaryą tuczę się i upajam.
— To dowodzi krzepkiéj natury zwycięzkiéj, któréj wam zazdroszczę — odparł poeta. — My, dzieci cywilizacyi sztucznéj i wydelikaconéj, z życiodawczéj piersi natury pić nawet nie umiémy i nie możemy.
— A! natura! natura! — przerwał Wiktor z zapałem, z jakim dziś mówił o wszystkiém. — Natura, kochany poeto, jest to ogólnik, którego znaczenie bliżéjby okréślić należało. Potrzeba do tak zwanéj natury powracać, odżywiać się nią — to prawda; ale wpadać, jak Rousseau, w bałwochwalstwo jakiegoś stanu natury wymarzonego, którego nigdy nie było, doprowadza tak samo do pojęcia życia sztucznego, jak zupełne od niéj oderwanie się. Stan natury widzimy u ludów dzikich. Zakochać się w nim niepodobna, zazdrościć go byłoby śmiésznością. Stan ten cywilizacyi, który wy zowiecie produktem sztuki, jest przecież równie w naturze człowieka, jak wszystko co on tworzy. Nad naturę wynieść się i z niéj wyjść nie może. Naturalném jest wszystko... nawet sztuka.