Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 589.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moje więcéj nie zobaczą! — płakała matka. — Adamie zlituj się na rany Chrystusowe, gonić ich potrzeba!
— Co gonić! kogo gonić! gdzie? — odrzekł ojciec niemniéj zafrasowany — wiatru w polu! A któż go wié gdzie jest?
W tém Sołoducha ukazała się z za płota.
— Za pozwoleniem waszeci — odezwała się — a ja tu jego wczoraj w lesie na siwku oklep jadącego spotkałam....
— Spotkałaś go? — krzyknęli ojciec i matka podbiegając ku niéj — gdzie? jak? kiedy?
Wszyscy otoczyli Sołoduchę; a ta rada, że na nią tak obrócili oczy i nastroili uszy, zabrała się do opowiadania. Nie myślcie jednak, żeby po prostu powtórzyła jak było; starucha miała zwyczaj chwalebny zawsze coś z głowy dorzucić, i teraz też nie omieszkała dodatków.
— Idę ja, idę wczoraj drogą — mówiła — a był sobie tak zmierzch już dobry; idę drogą, tą drogą, co to na budki ze Stawiska prowadzi przez las mimo pasieki dobrodzieja; idę, i modlę się sobie.... Jedną razą, Chryste Jezu! jakby dąb leciał na mnie, szum, trzask, ledwie miałam czas odskoczyć: patrzę przestraszona, żegnam się... a to Tomko tak