Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 555.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

winna była stać na stronie sieroty dla oka, odciągnęła go od niéj.
— Porzuć, rzekła — porzuć, ot siadaj na ławie i rozmówcie się po ludzku.
Marysia zobaczywszy, że stara zabiera się ku drzwiom, podbiegła i wstrzymała ją.
— Na krzyż Pański nie odchodźcie, — krzyknęła, zlitujcie się! Ja nie zostanę sama: to być nie może.
— Siadajcie, — rzekł Tomko — mnie pozwólcie zdaleka być.... choć popatrzeć.
Marysia, na któréj to wszystko dziwnie smutne jakieś czyniło wrażenie, podparła się na ręku i rzewnie rozpłakała; chłopcu zrobiło się przykro, boleśnie: odsunął się do progu i stanął jak wryty.
— Ej! dzieciaki! dzieciaki — zawołała Sołoducha. — Ot! głupie! coby mieli czasu użyć, pogadać ślicznie, oboje podurnieli i licho wié jakie stroją fochy. — A no! porzućcie... Marysia tobie do smaku, a i ty jéj nie hydki: chcesz się żenić, czegóż tu płakać; weselcie się dziateńki.
— Nie wesele mnie w głowie — odparła Marysia, — mnie tak straszno! tak straszno! Od czasu jak przestąpił próg chaty mojéj, głowę tracę.
— Marysieńko! — odezwał się Tomko — klnę ci się na Boga, na wszystko, że się bać nie masz czego...