Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 529.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu tęskno było syna porzucać, ale jarmarku opuścić nie mógł.
Adamowa była matką, syn jéj jedyném dziecięciem, jakże tu przenieść widoczną jego zmianę, smutek i troskę? Poczęła koło niego chodzić, żeby się prawdy dopytać.
Tomko nic dla niéj skrytego nie miał, a choć matka do zbytku pobłażała mu może, serce téż za to miała zawsze dla siebie otwarte. I teraz nietrudno jéj było o przyczynę zadumy dopytać.
— Ot, licho się do mnie przyplątało — rzekł pocichu, kryjąc oczy jak winowajca.
— Ani chybi, znowu tam jakieś przeklęte dziewczysko — zawołała matka. — Gadaj już gadaj... niech wiem, co się święci.
— Teraz to chyba gorzéj jak kiedy — odparł Tomko, i nuż spowiadać się matce, a słów nie skąpił, bo mu się na nie długo zbierało. Gdy począł mówić, wygadać się nie mógł.
Adamowa stała, słuchała, głową kręciła i summowała zasmucona.
— Hm! hm! — rzekła po chwili — lepiéjbyś to sobie z głowy wybił... Cyganka... diabeł ją wié... może co zna! O jéj ojcu i matce dziwy prawili: