Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 402.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tka, a łzy jéj przerwane na chwilę, dziurgiem znów biedz poczynały.
— Taż to czyste pustkowie! — obejrzawszy znów wszystkie kąty, poczęła Sołoducha — nie ma nigdzie a nigdzie nic: gałganów trochę, zapasu żadnego... jak wymiótł... gdyby po wojnie. A co ty tu poradzisz taka młoda i niesilna? Żeby mnie tu kto staréj kazał i zapłacił za mieszkanie; żebym sobie wszystko z palca wyłamała... choć doświadczeńsza od ciebie i taki umiejąc coś zarobić; a jednak urwawszy się uciekłabym! Ty tu zginiesz!
— Zginąć! to zginę, a taki ztąd nie pójdę — ocierając oczy zawołała dziewczynka stanowczo — to moja ojcowizna, to moja chatynka: ja jéj nieporzucę. Myśmy tu z matką żyły, biedowały; jam tu wyrosła, na nogi stanęła, świat zobaczyła... ona tu umarła. A! nie! nie! to święty kąt dla mnie, ja nie porzucę, nie porzucę chatynki mojéj.
Sołoducha, która zrazu nie miała wielkiéj ochoty brać sobie na kark dziewczęcia, jakoś poczęła się rozmyślać, a może i natura lubiąca trochę na przekór drugim czynić, naprowadziła ją na uparte naleganie. Im bardziéj Marysia chciała zostać, tém baba mocniéj zaczynała namawiać ją do siebie.