Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 364.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie widząc jeszcze ani noża, ani stosu, ani boleści, co na nią zaczajona czekała.
I rosła tak Maryś z nieopatrzném weselem, którém Bóg ozłaca pierwsze chwile młodości, pierwsze brzaski życia; a Motruna co dzień, co godzina, zdawała się latami starzeć i chylić ku przedwczesnéj mogile. Nie żyła już, dogorywała tylko.
Nawet ukochane dziecię do żywota przywiązać jéj nie mogło; bo sił do niego brakło i z tchem każdym reszty ich ulatywały.
Zimny pot występował na czoło matki, gdy pomyślała, jak swą sierotkę zostawi samą jednę na świecie samiuteńką niebogę; serce jéj biło strachem, ale uścisk serdeczny, którym się wiązała ze swoją dzieciną, zamiast ją ożywić, do reszty osłabiał i w dziwną, pożerającą rzucał gorączkę.
Przychodziło to powoli, nieznacznie i rachując na powolność swéj choroby, łudziła się Motruna nadzieją, że Marysię wychowa, nim oczy zamknie na wieki; ale myliły ją rachuby. Słabość owładła nią niespostrzeżona, zrazu szła żółwim krokiem, potém postępowała coraz chyżéj, coraz szybciéj, aż dnia jednego postrzegła się biédna kobiéta, że już wiadra ciągnąć nie może, że najlżejsza drew wiązka jest