Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 318.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zabłąkała się na jéj usta dla uśpienia niemowlęcia; ale myśl daleko była od pieśni!
Cały dzień prawie nie widziała Tumrego i niepokój poczynał ją chwytać za serce; choć teraz od przybycia cyganów, codzień mniéj, codzień rzadziéj przebywał on w chacie. Zwykł był jednak zawsze choć na noc do lepianki swéj powracać, a słowa czasem nie przemawiając do żony, zasypiał przynajmniéj na ławie, i Motruna słyszała go stękającego w snach burzliwych.
Pora powrotu zwykłego do domu dawno była przeszła, na dworze wył wicher ostry, burza jesienna trzęsła kruchą lepianką, a biédna kobiéta coraz troskliwiéj otulając dziecinę, podsycając ogień, nastawiała ucha, czy w pośród szumu nie usłyszy skrzypu drzwi od sieni i stąpania na dworze.
Ale napróżno czekała, przysłuchiwała się, drżała, bo nikt nie przyszedł do chaty pod cmentarzem, i pomyślała wreszcie, że Tumry zanocować musiał z cyganami. Gdy dziécię usnęło, ona nie kładąc się zdrzémnęła także u ognia i kołyski. Sen to był jednak ciągle przerywany niepokojem; najmniejszy szelest przebudzał ją co chwila, i gorączkowém drzémaniem do zarania się męczyła. Spodziewała