Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 297.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Skwapliwie rzuciła się za nim Motruna, z trochą słabéj nadziei. Filip dźwigając słomę, wprost zmierzał ku chacie, a posłyszawszy siekierę Maxyma, ładującego wóz pod klecią, zrzucił kul z ramion, i skinął na siostrę, by szła z nim razem.
Zdawało mu się, że dość było biédną Motrunę pokazać bratu, żeby w nim litość obudzić. W istocie nie byłoto już owe śliczne, hoże, rumiane dziéwczę, o które wszyscy parobcy we wsi rozbijać się myśleli; zwiędła, blada, schorowana i zamęczona, starą się stała przedwcześnie, a ślady wdzięku i młodości starły cierpienia do szczętu, wyniosło z sobą znużenie.
Gdy Maxym podniósł głowę na głos Filipa i zobaczył siostrę, nie poznał jéj zrazu, tak straszliwie ujrzał ją inną. Ona przybliżyła się do niego, ukazując dziecinę zapłakaną, i słowa powiedziéć nie mogąc do nóg mu padła. Maksym odstąpił kilka kroków.
— Po co ty tu? — zapytał, dodając sobie gniewu, którego nie miał, bo go złamał widok téj nędzy.
— Żebyś zobaczył, coście z nas zrobili — odparła Motruna.
— My? — rzekł jąkając się Maxym — nie my, ale