Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 249.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żywo i łatwo. Zranione nogi zaledwie go wlokły, ciężka głowa ołowiem spadała mu z karku, serce to biło stem młotów, to przestając uderzać milkło w piersi, jakby na wieki spocząć chciało.
Dziwił się, że tak ogromną przebiegł przestrzeń, która w powrocie wydała mu się nieprzebytą, nieskończoną; wyglądał drogi i błąkał się, i znaleźć jéj nie mógł; kiedy niekiedy odwracał się, by spojrzéć na ognisko, przy którém zostawił Azę! to znów znużoném okiem szukał swéj chaty, cmentarza, wioski i z trudem ścieżki rozpoznawać musiał.
Była to chwila uroczysta, gdy noc ze dniem się łamie, ciemność poczyna walkę ze światłem, śmierć codzienna ustępuje życiu; bladły niebieskie ognie, i księżyc nawet coraz srebrzystszym się zdawał, gwiazdy uchodziły po jednéj w niebieskie głębie eterów, chmury nocne zapadały z jednéj strony, a ranne kupiły się z drugiéj: ptaki, pierwsze stróże żywota ziemi, poczynały śpiewać zmartwychwstanie.
I drzewa i kwiaty budziły się także barwami, które noc ciemna uśpiła, a dzień rozpowijał dla oczu; niektórych kielichy już piły rosę spragnione, inne