Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 214.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ka dni chodzić trzeba, nim słowo przemówi, a taki chory, taki śpiący, że sam nie pomyśli o człowieku....
Ha! spróbuję — rzekł Tumry.
Jakoż z południa, odmywszy się trochę cygan, nie bez obawy powlókł się do dworu.
Ale tu przyszedłszy w dziedziniec, opędziwszy się psom, które na niego zajadle ujadały, potrzeba było stanąć opodal od ganku, i czekać zmiłowania losu i ludzi. Chodzili słudzy, mijali, żaden nie spojrzał; któryś spytał i ręką kiwnął, drugi rzucił słowo że pan nie ma czasu, a cygan stać i stać musiał. Nie miał on jeszcze wprawy częściéj do dworu chodzących ludzi, którzy umieją podsunąć się pod okno, zakaszleć gdzie pode drzwiami, i znudzić tak samą cierpliwością swoją, że ich nareszcie albo z niczém odprawią, albo do sieni wpuszczą. Szczęściem dla Tumrego, pan Adam spojrzał ziewając przez szybę, i dostrzegł chmurną, uderzającą wyrazem twarzy i smutkiem postać cygana, który sparłszy się o drzewo z oczyma w ziemię wlepionemi, jak zdrętwiały czekał co los postanowi, sam sobie radzić nie śmiejąc.
Pan Adam nudził się znowu jak dawniéj. Wyje-