Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 198.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że mam plecy... A jak raz do ciebie pójdę na parobka, już gdybym wrócił kiedy do nich, wyszczują mnie psami, stary indyk nawet oczy mi wydrapie... Ot taki wóz lub przewóz: a jak zechcę co dla was zrobić, panów braci potrzeba będzie pożegnać.
Cygan milczał.
— Czy ci to tam tak dobrze? — zapytał.
— Cha! cha! cyganku kochanie, albo mi to u was będzie lepiéj, myślisz? Od swojéj doli się nie wykręcić: człowiek ją na plecach nosi, i żeby się jak trząsł, to jéj nie zrzuci. A swoja chata, to taki swoja chata, cyganku serce moje; ty tego nie znasz, ale do niéj jakby za nogę przywiązał! Jam się bo tam urodził. O! — dodał ciszéj spuszczając głowę — i tam miałem matkę....
Ten wyraz wybiegł mu z ust ledwie dosłyszany, a za nim westchnienie, a za niém łza, i głupi Janek stał się nagle poważnym.
— Słuchajno — rzekł inaczéj już i głos zmieniając — ja chaty dla was opuścić nie mogę, bo w niéj chcę umrzéć, a gdybym raz przestał im służyć jak wół, nigdyby mnie już nie puścili do niéj; ale na to jest rada.
— A jakaż rada?