Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 188.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po niém dziś nagle Tumry siadł grzybem przy swojéj lepiance, skazany na przykutą dolę, na jeden mały, smutny widok cmentarza z okienka, na jedną rozmowę, na niewidzialnych wrogów i pustkę!
Z Motruną przebrało się uczucia i rozmowy; rychło kielich wypili do dna, a nic nowego żywiołu nieprzyniosło ich losowi. Tumry chciałby był choć walczyć jak dawniéj, jak wówczas cierpiéć, byle czémś wyjść z odrętwienia, które jak na mrozie mających skołowaciéć, snem martwym opanowywało. I codzień myśl uporniéj zawracała się do lat młodych, znienawidzonych, które wczoraj przeklinał, a które nateraz wydawały się zdaleka prawie uroczo ze swemi łzami i boleścią.
Z początku błąkanie się po lesie rozrywało go i ulgę mu robiło, ale i las jednostajny spowszedniał: czuł coraz żywiéj wyradzające się uczucie jakiéjś potrzeby ruchu, wędrówki, włóczęgi, innego nieba i ludzi. Byłto nałóg stary, budzący się po przygaśnieniu pierwszéj gwałtowności uczucia, które wprzód go stłumiło. Niepokój jakiś go trapił, wychodził na próg, wlókł się drogą, powracał, i znów go cóś z chaty ciągnęło.