Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 176.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wem. Tumry — rzekła powolnie — mamy już i tak dosyć gniewu ludzkiego, dość złości ludzkiéj; nie sprowadzajmy ich więcéj na głowę naszą!
— A gdybym ci dał słowo, że bez woli twojéj nic nie pocznę?
Motruna odwróciła się zapłakana.
— Daj ci Boże zdrowie! Ot! lżéj mi będzie, gdy ci powiem wszystko, i powiem, ale się mścić nie będziesz?
— Na Mroden-oro nie będę, póki mi stanie cierpliwości, Motruno; bom wiele już przebaczył i zmęczyła mnie nienawiść ludzka. Ale mów, a prędko, bo się trzęsę.
Motruna wtedy rozpoczęła całe opowiadanie swoje, przerywając je łzami, i omijając, co jéj Maxym, wygnawszy z podwórka, powiedział: a cygan słuchał w tak posępném milczeniu, tak upornie ścisnąwszy usta, że pary nie puścił, aż skończyła.
— Psy! — zawołał podnosząc się — psy bez serca! Nie chcę ich jałmużny! nie potrzebuję! Z głodu zdechnę, ty i ja, a ziarna tego przeklętego zboża nie ruszę!...
— A Filipże co winien? — nieśmiało wrzuciła Motruna.