Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 170.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— O mój Boże! mój Boże! do kogo się tu już udać, kto pomoże, kiedy bracia właśni opuszczają i wypędzają!
— A było ojca słuchać — rzekł cicho Filip — tobyś teraz nie biédowała Motruno; i dla cygana świata sobie nie zawiązywać i wstydu nam nie robić!
Motruna milczała.
— Co się stało, tego nie powrócić — odezwała się po chwili — ale nie daj Boże dzieciom waszym takiéj doli, bo my z głodu pomrzemy, jak zima przyjdzie.
— A dwór? — spytał brat.
— Nie ma dla nas nikogo we dworze!
— Dali wam, słyszę, krowę?
— Już ją dojadamy, bośmy przedać musieli.
Brat Filip zamyślił się chmurno.
— Idźno! idź! już ja tobie tu nie poradzę — rzekł cicho. — Ot nabierz w fartuch żyta co dźwigniesz, a nie mów nikomu żem ci dał: słyszysz! Przed Maxymem powiem, że kopa była z brzegu, więc ją gęsi wytłukły i wróble nadpiły.... Bierz, bierz, nie sromaj się; dla miarki nie przepadniemy. A idź, bo jak cię Maxym zobaczy....
Nie tak ta drobna ofiara kilku garncy żyta, jak poczciwe serce brata, do którego się odwołać mo-