Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 162.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Takiemi zagrzewając się myślami i dodając sobie otuchy, któréj w istocie jéj brakło, Motruna ku wieczorowi dnia jednego, gdy Tumry zabawił się w lesie, wziąwszy wiadro na plecy na przypadek, aby się miała czém przed nim wymówić, zeszła niby ku studni. Tu w krzakach schowała naczynie i nosidła, a sama choć tęskno i bojaźliwie, pociągnęła w drogę ku dawnéj chacie ojcowskiéj.
O! biłoż jéj biło biédne serce, gdy ten dach słomiany ujrzała, dziś całkiem obcy, a dawniéj tak dobrze, tak serdecznie znajomy! Każda tu na dachu mchów plama, każdy snopek świeży i żółty, każda kluczyna usunięta na stodółce, tak przypominały dnie, w których patrzyła na nie spokojna i szczęśliwa może! Toż samo stado wróbli świegotało na płocie i w bzach ogródka, i dym z komina tak się zwijał jak dawniéj, i wrotka tak były na bok leżąco otwarte; — wszystko jak było, wszystko, a jednak ten dom tak do serca przyrosły, już nie jéj, już obcy, już cudzy!
Strach ogarniał zbliżającą się do niego Motrunę, a łzy kręciły się w oczach, bo całe dzieciństwo i młodość wybiegły przeciwko niéj za wrotka, powitać wracającą wygnankę, i niosły w ręku pęki