Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 110.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ujrzał przed sobą płaczącą Motrunę, która dzbanek do ust jego nachylając, śledziła w nim ostatki życia. Kropla wody orzeźwiła go wreszcie, mgły gorączki rozchodzić się poczynały, pojaśniało mu w oczach, ruszył się, podniósł powoli. Nie byłto sen: piękna Motruna klęczała przy nim oblana łzami i mówiła do niego, ale słów jéj jeszcze zrozumiéć nie mógł. Brzmiały mu one w uszach jak pieśń jakaś dźwięczna, którą napróżno silił się schwycić.
— Tumry, Tumry — wołała dziewczyna — co ci to jest? Odpowiédz mi? co ci się stało?.....
— Co mi się stało? nic! Był pogrzeb, potém rąbałem noc całą, potém usnąłem, śniłem burzę, mogiłę i nie wiem jak spałem długo.
Dziewczyna w ręce klasnęła.
— A toż trzeci dzień, jak mego ojca pochowano, zawołała. — Tyś chory, tyś trzy dni leżał bezprzytomny.....
— Chory! może — słabo odpowiedział Tumry — ale cóż zrobić chorobie? Głód i sen ją przemogą, lub ona człowieka; na to tylko Mroden-oro lekarzem....
— Ja pójdę do dworu — przerwała dziewczyna —