Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 043.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Słuchaj Azaoro, to daremnie — mówił raz Aprasz do dziewczyny, która wyciągnąwszy rękę, groziła nią po za namiot ku siedzącemu zdala na urwisku gliniastém Tumry. — Trzeba zapomniéć o tym zdrajcy, to krew nie nasza: to krew Gadziów (niecyganów), to dziecko mojego brata, ale nie siostry mojéj, matka jego była jasno-włosą Gdzią (chrześcianką). Daremnie, byle krwi ich kropla zmieszała się tylko z naszą, zwycięża i bierze górę.
Wielki duch, Mroden-oro (Bóg) skazał nas na wszelakie zniszczenie, ile razy połączym się z innym rodem; krew obca zatłumi krew Romów. Zostawmy go losowi, który go czeka, niech idzie na złamanie karku, gdy mi odsłuży co winien za naukę.
— A! byleście go odepchnęli, to pójdzie! — odpowiedziała dziewczyna. — Ptaka ziarnem wabią, nie strzałą...
— Małożem go wabił i głaskał? ty i ja?
— Ja może, ale ty niebardzo; zawsze w nim nienawidziłeś obcego.
— Mamże kochać obcych? — szydersko uśmiechając się odparł Aprasz — dla nas za niemi ani na ziemi kąta, ani kropli wody, ani cienia, ani spoczynku. Powitaż nas kto słowem poczciwém, pożegna do-