Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 038.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

głowę od roboty, ażeby się jéj przypatrzéć, a spojrzawszy smętnie się uśmiechał czegoś.



Jeden chłopak, dziki ów cygan, coto z wodzem nieraz się śmiał spierać, ani patrzał na piękną towarzyszkę swoję; zdawało się to w nim raczéj silném postanowieniem, niżeli dobrą wolą.
Oparta o namiot, w cieniu, błyszcząc tylko czarnemi ognistemi oczyma, Aza śpiewała, lub słowy jak strzałami zatrutymi drażniła i jątrzyła milczącego. Ale te słowa były jak liście, co padną na wodę: woda się zmarszczy, liść płynie, i znowu niebo się w niéj przegląda. Tumry, tak zwano chłopaka, nie słuchał, nie patrzał, nie odpowiadał; czasem się nachmurzył, niekiedy do siebie uśmiechnął i kuł żelazo jak nieżywy młot, jak posłuszne narzędzie, spoglądając, rychło zajdzie słońce i ogień pod hornem zagaśnie, żeby uciec na góry samemu i z sobą odpocząć.
Aprasz i dziewczyna, czasem dzień cały dogryzali mu ostrzonemi widocznie wymówkami, szyderstwem, śmiechem lub łajaniem; on cierpiał, oburzył się czasem na starego, bryznął słowem na dzie-