Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Chata za wsią 027.jpeg

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ba! ba! a jutroby jakiego konia niestało! — rzekł śmiało wójt, biorąc się w boki.
— Nie macie się co o to obawiać — z westchnieniem i półuśmiechem odpowiedział cygan. — Wy koni nie macie podobno, a my nie z tych cyganów, co na cudze patrzą; swojemi rękoma na chleb pracujemy. Ciurachanów (złodziei) między nami nie ma.
— Ale zkądże u diaska wiedziéć już możecie, że ja nie mam koni? — z zadziwieniem zakrzyknął Maxym Lach, który aż podskoczył.
— Cygan wszystko wié, dobrodzieju! obojętnie mruknął dowódzca bandy.
— Toć i licho — czerwieniąc się, a na swoich oglądając, ciągnął daléj niespokojny pan wójt; — gdyby wam to nie było potrzebne na złe, żeby wiedziéć wszystko, tobyście się nie starali o te wiadomości. Patrzajcie go, jeno do wsi wjechał, już wie, że u mnie koni nie ma. To znachor!
— Jakito znachor? — rzekł powoli ruszając ramionami cygan. — Ot zaraz wam opowiem zkąd co wziąłem, a dziwić się przestaniecie, żem tak mądry. Od tygodnia już siedzieliśmy w Piątkówce, o półtoréj mili ztąd; chwała Bogu ludzie się tam na Aprasza nie poskarżą: dużo się roboty przez nasze ręce prze-