Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr nie zmrużył powiek i owszem, zdala, zmierzył śmiało wzrokiem zuchwalca.
I widać było na twarzy Maga jakby niepewność i pomięszanie. Wtém tłum naprzód, potém Cezar, który dzielił jego uczucia, okazywać zaczęli znaki niecierpliwości wielkiéj — Symon pobladł.
U bark jego stérczały dwa niezmierne skrzydła jasne, w które wdziawszy ręce i spójrzawszy na Piotra raz jeszcze, począł robić niemi; biała szata rozwiała się szeroko, a po chwili Magus, wśród niesłychanego oklasku, który zatrząsł Cyrkiem całym, powoli wznosić się począł nad dach na którym stał... stopy jego już nie tykały pokrycia, dźwignął się nad otaczające balasy złociste.
Skrzydła podnosiły go w powietrze coraz wyżéj a wyżéj, ale lot jego był ciężki, nieśmiały, wysilony.
Wzrok Piotra ścigał go wytężony i jasny. Magus począł coraz żywiéj poruszać skrzydłami, wzleciał ku środkowi areny, po nad samą Spinę, zbliżając się ku siedzeniu Cezara...
Twarze, ręce, oczy, piersi wszystkich patrzących podniosły się za nim i w ciszy śledziły dziwny lot jego... nikt odetchnąć nie śmiał.
Wtém Piotr rękami, na których ciężyły kajdany, zdala uczynił znak przerzynając powietrze na krzyż i Symon w tejże chwili zwinął się, głową ku ziemi