Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W istocie, w pośrodku gromadki, która szła powoli w cieniach kolumnady, ukazała się poważna głowa Apostoła, spoglądającego smutnie na miasto i tłumy śpieszące ku rozpuście, co noc im całą zająć miała.
Oczy jego i usta zdawały się modlić i błagać o upamiętanie.
Symon zadrżał — przyśpieszył kroku, i zbliżywszy się stanął oko w oko Piotrowi.
Ale zjawisko to nie przestraszyło Apostoła ani chwilę, nie zadziwiło go nawet — jakby wprzódy wiedział kogo spotka, stał nieruchomy, czekając by Symon piérwszy usta otworzył.
— Otóż zeszliśmy się tu oba, na téj ziemi obcéj — rzekł śmiejąc się Magus... — Piotrze! Piotrze! tu cię wyzywam do walki!
— Nie mnie ale Boga do boju wyzywasz... i on sam z tobą i duchem ciemności, który w tobie jest, walczyć będzie — ozwał się posłany. — Stanie się jakeś rzekł — dodał — jeśli zapragniesz wojny od miecza zginiesz....
— Kto z nas dwóch? Piotrze! azali wiesz jaką mam siłę?
— Wiem że ta siła nie jest z Boga, a co nie jest z niego, upaść musi... — rzekł Piotr.
Idź drogą swoją Symonie.
— Więc przyjmujesz wyzwanie? nastawał stary