Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się im dusza do nawrócenia; ale obawiali się oba wydać, bo dziewcze miało tak płochą postawę, tak nizko było upadło, że się niespodziewali łatwo zyskać ją Chrystusowi.
— Dziécię moje — rzekł po namyśle Candid. — Wiesz-że ty, jaką ofiarą okupuje się ta wiara, którą chcesz poznać? jak trzeba być czystym i świętym by się stać jéj godnym! jak zmienić musisz życie, obyczaje, mowę, duszę i nowego przyoblec człowieka?
— A wiaraż wasza nie jest tak mocną, by mnie siłą swą przeistoczyła, odrodziła, oczyściła?
Te słowa uderzyły Candida.
— A! ja jéj pragnę! — kończyła Anija kładnąc rękę na sercu — nie odpychajcie mnie! Mówią, że Bóg ten przyszedł do biednych i znękanych — możeż być istota nędzniejsza nademnie? Winy moje, byłyż mojemi, czy cudzemi, tego który mi je dziecku narzucił, który mi je wpoił dorosłéj, co mnie w nich trzyma płaczącą? Wstyd mi i boleśnie być igraszką rozpusty... uleczcie mnie, zabierzcie, ratujcie... bo śmierć będę musiała zadać sobie.
I padła ze złożonemi rękami na kolana przed niemi. Candidus milczał jeszcze, spoglądając na towarzysza, ale łzy płynące mu po twarzy świadczyły, że czuł głęboko nad upodleniem i cierpieniem istoty która go błagała.
— Wstań — rzekł po chwili — i bądź pocieszona!