Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechów, by kupiec na nich zarobił. I we dnie stoję tu jak wieniec u drzwi, zwabiając przechodniów, a nocą skaczę starcom, których bawi moja męczarnia. Stary Leno sprzedaje mnie tak, jak wynajmuje konie i muły swoje...
To mówiąc Anija rozpłakała się i prędko z przestrachem łzy otarła.
— Wy jesteście wolni! — rzekła — a! jakżeście szczęśliwi, jam niewolnica...
— A cóżby ci dała swoboda? — spytał Candidus.
— Odpoczynek... samą siebie... bom dziś nie swoja! bom dziś bardzo nieszczęśliwa.
Litościwém okiem spojrzeli na nią Candidus i Natalis; dziewcze zdawało się czegoś chcieć od nich i nieśmieć powiedzieć. Wreszcie, ozwało sęi[1] po chwilce wahania.
— Słyszałam — rzekła — jakeście bronili Nazarejczyków, prawda? Wy... mnie się zdaje, także téj wiary jesteście? ja to zgaduję po waszéj modlitwie, po twarzy, niewiem po czém... Wiele o nich słyszałam; mówią że u nich wszyscy są braćmi, że między niemi nie ma niewoli, że wiara ich daje swobodę i pokój, szczęście takie i siłę taką, któréj nic zwyciężyć nie może... A! jeśli to prawda, dajcie mi wiarę swoją! nauczcie mnie jéj! zlitujcie się nad biedną niewolnicą...

Candidus i Natalis patrzali po sobie z radością nietajoną, widząc jak na wstępie zaraz ofiarowała

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – się.