Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś obrzydliwości, upodlenia i bezwstydu wypiętnował się sromotnie na nizkiém czole, pofałdowaném, w oczach zapiekłą krwią oblanych, w policzkach uwiędłych i obwisłych, w zbrukanéj skórze i zmarszczkach jéj czarném pyłem nabitych.
Na widok starca powstała Anija posłuszna i milcząc ustąpiła mu miejsca, on siadł, popatrzał i po cichu się odezwał.
— No! do rachunku, żmijko... nabawiłaś się dosyć... cóżeś tam nazbierała dnia wczorajszego?
— Spytajcie Cheryona, ja nie wiem — odparła niewolnica — jam ostatkiem sił skakała do dnia, śmiała się choć płakać chciało... a teraz muszę odpocząć.
— Odpocząć kiedy dzień nadchodzi! ho! ho! — krzyknął stary — dość będzie koło południa spoczywać; przyjdą do gospody ludzie, zajrzą podróżni, musisz być przecie na nogach.
— Ale ja upadam panie — odparła płacząc niewolnica — mnie sen zlepia powieki, jam chora...
Stary począł się jéj przypatrywać bacznie.
— Wszystko to fałsze... młodość nie takie wytrzymuje znużenia. Twoje poprzednice, którem tu utrzymywał, nigdy się nie skarżyły; aleś ty harda i nieposłuszna... a jeszcze nie probowałaś mojego flagrum (bicza) jak plecy łechtać umie!!
Anija wzdrygnęła się, łzy w milczeniu popłynęły jéj z oczu, westchnęła, skłoniła głowę, usiadła.