Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ste ubranie tego w gałęziach ukrytego ogródka, zrobiły dziwne wrażenie na młodym rozpustniku... posmutniał jakoś nagle.
Widok tego kątka zaprawdę był też miły i piękny. Dzień już miał świtać na niebie, ciemnawo jednak było jeszcze wśród drzew i budowli; kilka lamp dogorywających paliło się na bronzowych kandelabrach po rogach posadzki, którą otaczały łoża spoczywających starców.... W pośrodku, napój im podawszy, stanęła do tańca Syryjska dziewczyna, czarnooka, smagława, nieco rozmarzona kroplą wina, oszalała jak Bachantka, ale mimo to znużona i smutna. Wyglądała ze swą cerą pozłocistą jak posąg bronzowy, a ruchy jéj były tak wdzięczne, że gdy tańcować poczęła, sam Cezar, znawca wielki piękności i sztuki, zatrzymał się ciekawie patrząc na nią i oko mu zapłonęło.
Z pół-otwartych ciemno-koralowych jéj ustek błyskały ząbki perłowe, oczy zdawała się mieć jakby od łez rozkoszy wilgotne, i śpiewek jakiś dziwny, niezrozumiały, tęskny, nóciła z cicha od niechcenia, dla siebie, a drobne jéj rączki obie podrzucały kościanemi grzechotki, któremi sobie w takt fletu i skoku towarzyszyła.
Na uboczu siedział ślepy flecista i wygrywał jéj dziwacznie, żywo, to znów mdlejąco i smętnie....
I nikogo nie było więcéj, oprócz stojących niemo na podstawach posągów Silena i Faunów, i tych