Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom II.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku, który przed niemi pochylił głowę z pokorą, jakby wzywając błogosławieństwa.
Tłum otaczający nie przestraszył ich, ani dziwić się zdawała ta niesłychana uroczystość, ten gwar i krzyki, wojska, okręta i zielona droga rzucona ku Baijom.
Stawili stopę na ziemię całkiem sobie nieznaną, i w progu nowego świata spotykał ich tryumf Cezara; tłum co ich otaczał był dla nich obcy, noc późna, przecież niepokój o znalezienie przytułku i ludzi przyjaznych wcale się nie zdawał ich dotykać. Zstąpiwszy na ziemię, piérwszy z nich — z głową na któréj nieco tylko pozostało podsiwiałych włosów, z okiem żywém i obliczem energii pełném i natchnienia, — przykląkł, cichą modlitwą jakąś witając ziemię, na którą go los powołał. Drugi, mnieyszy wzrostem, pokorniejszéj postaci, toż za nim uczynił, a lud szanujący uczucie z jakiém ofiara spełnioną została — usunął się, czyniąc im miejsce i wolne przejście gotując.
Wprędce jednak powstał piérwszy i wzrokiem powiódł po tłumie, jakby w nim kogoś szukał obiecanego sobie, a spostrzegłszy Asprena, zbliżył się powoli ku niemu wraz z towarzyszem.
Asprenus też przypatrywał się podróżnym, ale z twarzy jego i oblicza przybyłych nie widać było aby się znali dawniéj.
Sam nie wiedząc dla czego, Asprenus jakąś siłą