Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

go szerokiemi ramiony, któremi go chwalił. A w ergastulu to zamiera, przywykłe do powietrza i swobody....
Ten drugi — mówił wskazując człowieka, którego jedna ręka po pięść była ucięta — pochodzi z lasów Germanii; na placu boju musiano mu pięść urzezać tak się bronił wściekle.... Jeszczeby go do młyna użyć można, ale młyn się nasz zepsuł i nie było go za co naprawić.
Człek ten stary i siwy, był olbrzymiego wzrostu i rysów twarzy niemiłych, warg wielkich, niekształtnego nosa, cery białéj poplamionéj żółto i wejrzenia osłupiałego, ale chwilami zbielałe jego oczy, z pod brwi nawisłéj i zarosłéj strzelały nienawiścią dziką i żądzą zemsty okrutną.... Grzbiet miał pochylony, a ciało z za szmat odartych wyglądało włosem okryte i błotem zwalane.... Chlamyda z niego padała kawałami, gdzie niegdzie wicią poczepiana. Wzrok, który rzucił na Judę, przeszył go głęboko: uczuł w nim nieprzyjaciela.
— Ten już do niczego — mówił daléj Tyro ukazując trzeciego, bladego ale jeszcze młodego człowieka, który leżał na słomie wstać niechcąc, czy też niemogąc — to dzikie jakieś stworzenie od Gothońskich brzegów, Swew może, ale go o nic dopytać nie można. Mrze głodem dobrowolnie, języka jego nikt nie rozumie, on niczyjego. Sprzedać go chyba, to jaki mango, poczerwieniwszy i odpasł-