Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wsparło złamanego Judę, który płakał, samotnością stęskniony.
Ruben przywitał ją, zarumieniony cały, z uczuciem, może jeszcze łzami niedawnemi powiększoném; potém siedli wszyscy troje na ławie, pod prostym daszkiem domostwa...
— Nie pytaj o nas — zaczęła Rachel — powiedz co u was się dzieje? jest-li tam nadzieja jaka?
— Ha! w Bogu! — rzekł Juda — więcéj żadnéj.
— Jakto? nie możeż tu przypłynąć okręt żaden, przybić łódź żadna do Egyptu płynąca, któraby nas z sobą zabrała i wywiozła?
— Nas?? ptak z wyspy nie wyleci bez wiadomości pana; na sto mil w koło patrzą z wieży i każdy żagiel postrzegą; a któżby śmiał bez wiedzy jego dotknąć brzegu Caprei? Gdzie tu przybić, kiedy maleńkie tylko nawy w dwóch miejscach do lądu przytykać mogą?
— A tenże syn Beliala wiecznie żyć ma? Czyż Sejan go nie zmoże?
— Sejan nie żyje! — odparł Ruben.
— Jakto? umarł?
— Zabity... z jego rozkazu!
— Ten, którego on tulił do swego łona, który mu życie w Spelunce ocalił, który wytruł w koło co tylko mu stało na drodze!!
— Wywleczono go przez wschody Gemonii i zwalanego błotem w Tybr rzucono...