Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kształtów było dziécię, zaledwie dorastające i dziewiczym wdziękiem młodości oblane. Lekka szata z białéj tkanki zaledwie mu pierś i część ciała okrywała, zostawując nogi, szyję, ramiona utoczone marmurowéj białości, jakby umyślnie dla podziwu obnażonemi.
Smutny chłopak siedział tak pochylony, z głową, z któréj spadały włosy czarne, z rękami na kolana opuszczonemi, w postawie zadumania tak wdzięcznéj, że zdala stojące posągi zdawały mu się zazdrościć. Piękne jego ręce i nogi, naturalnym instynktowym ruchem ułożyły się w artystyczną całość, tak wdzięczną, że przechodzący Thrasyllus stawał niekiedy, aby nań dłużéj popatrzeć.
Ale chłopak nie widział ani starca, ani innych przesuwających się po cichu ludzi, ani malowanych ścian co go otaczały — wzrok miał wlepiony w ziemię, a mokra powieka zdawała się łzą błyszczeć niedosuszoną, i myśl gdzieś puściła się tak daleko, że jéj nic ku teraźniejszości zawrócić nie mogło....
Wyrostek ten zwał się Hypathos i był nieszczęśliwym Tyberyusza ulubieńcem.
Cezar, zwrócony twarzą ku Polidonii brzegom, długo tak siedział nieruchomy prawie, parę razy tylko krzyk przelatującego ptastwa na twarz jego chmurę groźb pełną wywołał; potém nagle obrócił się w przeciwną ku Rzymowi stronę, i znowu dłu-