Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się blizki tego szaleństwa, które z ust Julusi płynąc, sączyło się w mózg jego i serce. Ona mówiła pocichu przerywanym głosem:
— Jutro wesele, jutro! Wszystko gotowe we dworze, i jam gotowa. Tak, nic mi nie brakuje tylko wianeczka. A bez wianka ksiądz błogosławić nie zechce, pani matka wasza mnie odepchnie i ludzie śmiać się będą. Wianek powinien być koniecznie związany wstążką białą i kraśną. Biała wstążka to niewinność moja, a krwawa, to miłość, a zielone kwiatki, to moje nadzieje. Chodźmy, Jasieńku wiązać wianuszek na wesele; chodź, chodź! — I schyliła się ku podłodze, jakby kwiaty brała. — O dziw! dziwowisko! Co tu kwiecia! co tu krasnego kwiecia! a co się po nie schylę, to mi od rąk ucieka. Pomóżbo mi. Ty stoisz jak trup! Aleś ty żywy. Daj mi rękę. O! ciepła jeszcze! Nie, nie, ty jeszcze żywy.
Na te słowa weszli budnicy, a Jan zerwał się zawstydzony z ławy. Julusia obróciła oczy ku drzwiom i szepnęła:
— Nic to! to swaty!
Uśmiechnęła się, ale w tej chwili zobaczyła Macieja, który jej rzeczywistość przypomniał. Zerwała się, podbiegła szybko ku niemu i zaczęła krzyczeć w obłąkaniu usiłując ukryć:
— Ratujcie! ojciec! ojciec! A! on mnie zabije!
— Dalibóg, wszak ona oszalała! — zawołał Maciej, biorąc się za włosy. — Aj, aj! ze wszystkiem się skręcili. Otóż tobie masz! Będą się tatulo tęgo gniewali.
Pawłowa przebudzona, nagle także obaczywszy Macieja rzuciła się ku niemu niespokojna. — A co? za-