Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bydełko postawiono w obórce.
Lecz godziż się szczegółowo malować tę część naszego obrazka, tak znajomą, tak pospolitą? Godziż się po setny raz rozwijać przed wami historją uwiedzenia, które im łatwiejsze, tem sroższej może warte jest chłosty! Potrzebaż opisywać i wieczorne odwiedziny w puszczy pana Jana, i zdradliwe namowy Pawłowej i upór Julusi i szał który nareszcie młodą zakręcił głową i wszystkie sposoby bezecne, jakich namiętność użyć nie wahała się?
O! zwierzę nie może być obrzydliwszem od spodlonego człowieka.
Cienie lasu pokryły zbrodnię popełnioną bez serca, w imię serca, z zimnym namysłem i rachubą, z lekkomyślnością występną, z uśmiechem potępieńca. Jedna Pawłowa a z nią szatan uśmiechnęli się tej chwili, którą wiele łez gorzkich obmyć miało.
Julusia została ulubienicą pana Jana, ale wkrótce wstręt, pogarda, rozpacz zachwiały słabą jej głowę. — Przechodziła z szalonego śmiechu do łez nieutulonych, tłukła głową o ściany, rwała piękne czarne włosy, łamała ręce i latała jak obłąkana po łące i po lesie, powtarzając: Ojcze! Ojcze!
Wkrótce gdy Jan przybył z postawą pewną siebie i zwycięzką, odtrąciła go silnie, a nachmurzywszy brwi, przystąpić mu nawet do siebie nie dała. Ten dziki opór rozjątrzył napastnika, i gdyby był rachubą, korzystniejszym dla Julusi byćby nie mógł. Opór ten i wzgarda, przywiązały panicza do biednej dziewczyny.
Wyrzuty, obojętność, smutek i rozpacz ciągnęły go silniej może do chaty budnika, niżeli miłość, prośby, łzy i zaklęcia.