Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/081

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

już na swobodę nie wyjdzie.
Z długiej nędzy, z niedostatku, chłodu i głodu, z ciężkiej pracy, kiedy się młodość pragnąca życia wyrwie na światło, pogodę, do dobrego bytu i swobody; jakże naówczas zamaszysto a szeroko bije serce, jak myśl ulata potężnie!
A wśród tego żywota nowego, ilekroć chmurka ma je zaćmić, jak sami kłamiemy sobie, że to nie chmura burzy, ale obłoczek deszczowy co tylko ziemię spragnioną orzeźwi. Lękamy się utracić chwili drogiej, wprzód niespodziewanej nawet, teraz warunkiem już życia będącej.
Przeszłe życie Julusi wśród głuchego lasu, wśród ciężkich znojów, często w niedostatku, którego wyobrażenia mieć nie możemy, tłumaczyło ten zapał i pragnienie wesołej, słonecznej chwili. Wspomniawszy na te dnie długiego milczenia, nieprzebyte, nieskończone, oblane łzami i potem, snem głodnych marzeń zamknięte, i samotność niczem nieprzerwaną; dziewczyna dostawała dreszczu i w głowie jej się kręciło.
Tu rówiennice, przyjaciółki, piosnki, i zabawy wesołe i przechadzki swobodne i tańce niedzielne i słówka pochlebne i jakiś raj w przyszłości świecący; czarną i okropną robiły przeszłość.
Zwykłej do pracy, do milczenia, do połajań, łagodne i pieszczone obejście, wygody życia, stroje zalotne, uśmiechające się twarze, dnie spoczynku po dniach zabawy, dnie zabawy po dniach spoczynku, błogiem czyniły życie; nie wiedziała czy można było jeszcze życzyć czego, pragnąc więcej, chyba ojca przy sobie, wolnym i szczęśliwym jak ona była.
Węża co pełznął pod tym wieńcem kwiatów, nie