Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Budnik.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na starcu przekonanym o swej niewinności, niemogącym pojąć, aby go jakimkolwiek, bodaj najniepoczciwszym sposobem uplątać miano w sidła, stan nowy zupełnie dla niego czynił w początku wrażenie lekkiej rany, któraby nie będąc śmiertelną, srodze wszakże bolała. Lecz gdy po pierwszym i drugim dniu z początków śledztwa przekonał się, jak misternie żyd uplątał sieć na jego zgubę, ponura rozpacz opanowała starca, któremu nie tak kara, jak hańba występku była straszną. Jemu, co się nigdy nie zmazał niczem, na starość posądzonym być za złodziejstwo, uwięzionym ze złodziejami! karanym jak złodziej! W pierwszych chwilach omało nieoszalał, potem przetrwawszy je upadł na słomę i począł gorąco się modlić, nareszcie zachorzał. Zwolna i zdrowie staremu po trosze wracało, ale smutek i rozpacz zostały.
Maciej tymczasem przywołany do śledztwa, obwiniony o uczestnictwo, trzęsiony po więzieniu i znaleziony zbyt na budnika bogatym, bo miał dziesięć dukatów; zmięszał się jak winowajca, usiłował wytłumaczyć, jąkał, bąkał, ale im dłużej mówił, tem mocniej plątał. W sprawie ojca jął odpowiadać tak, jakby go chciał umyślnie potępić. Było to tylko głupstwo. Pomocnik poddawał mu odpowiedzi, on je za nim powtarzał, a za jego słowy pisano zeznania, które Maciej wielkim znakiem krzyża na końcu utwierdzał.
Gdy staremu odczytano zeznanie syna, popatrzał ponuro i zamilkł. Odtąd postanowił nie odpowiadać i słowa na żadne pytania, nie tłumaczyć się i nieuniewinniać wcale. Zdał sprawę swoję na Boga, a w dumie swej i cnocie uwziął się na stoickie milczenie i wytrwałość.